Recenzja Ghostwire: Tokio. Forma jest lepsza niż treść

Recenzja Ghostwire: Tokio. Forma jest lepsza niż treść

Po zagraniu w Ghostwire: Tokyo pomyślałem, że trudno będzie ocenić grę. Z jednej strony twórcy The Evil Within po raz kolejny przygotowali bardzo orzeźwiający tytuł, a z drugiej… mało kto naprawdę będzie nim zaskoczony.

Nowa gra Tango Gameworks przenosi gracza do nawiedzonego Tokio, którego mieszkańcy nagle zniknęli w wyniku działań szalonej istoty próbującej zburzyć granicę między światem żywych i umarłych. Mogłoby się wydawać, że japońskie studio po raz kolejny szykuje pokręconą fabułę z pewnymi dziwactwami, ale nie tym razem. Kończy się intrygującym wstępem.

Ghostwire: Tokyo opowiada zwykłą historię

Chociaż pomysł na historię na papierze brzmi świetnie i bardzo interesująco, nie oczekuj, że Ghostwire: Tokyo będzie miało niezwykłą historię z mnóstwem nieoczekiwanych wątków, ponieważ po prostu jej tu nie znajdziesz. Podczas gdy przygody głównego bohatera Akito i jego zmarłego towarzysza są całkiem przyjemne, a dialogi mogą być śmieszne, fabuła po prostu nie sięga nawet połowy swojego potencjału.

W scenariuszu łatwo znaleźć dziury, a motywy bohaterów i antagonisty są bardzo sztampowe. Kielich goryczy przepełnia to, jak iw jakim stopniu ta historia jest przedstawiona. Niektóre główne misje niewiele wnoszą do fabuły, podczas gdy inne oferują wielominutowe ekspozycje fabularne, które mogą sprawić, że zasniesz. Ktoś po prostu nie mógł dostosować tempa fabuły do ​​gry. Ukończenie gry zajęło mi około dziesięciu godzin, a ze względu na nieostrą fabułę wydawało mi się, że gram przez trzy, a nawet cztery. Momentami wydaje się, że gra jest przez twórców mozolnie przedłużana, a mocno napięte kłody często wpadają pod stopy protagonisty. Co ciekawe, bardziej skondensowane zadania poboczne działają zauważalnie lepiej.

Nie mogę powiedzieć, że fabuła Ghostwire: Tokyo zdezorientowała mnie, bo tak nie było. Martwiłem się o głównych bohaterów, ale reszta nie miała znaczenia. Cóż, drugorzędne postacie, które w trakcie gry rzucą tuzin fraz i będą tylko marionetkami w rękach scenarzysty, a nie bohaterami, w których chcesz uwierzyć. Szkoda, bo mogłaby to być bardzo przyzwoita historia.

Świeże, ale znajome

Mam znacznie mniej wątpliwości co do gry. Ghostwire: Tokio na pierwszy rzut oka wygląda jak strzelanka z „magią” zamiast broni. Gra się jak w dynamicznym FPS-ie. Magiczne ręce Akito wymagają „amunicji”, aby trafić wrogów kolorowymi pociskami, a pod stopy demonów można rzucać różne „granaty”, które wyglądają jak specjalne przedmioty. To wszystko są kosmetyczne zmiany, a jednak różnią się nieco od następnego drugorzędnego FPS-a. Możesz nawet się skradać, co jest satysfakcjonującą opcją.

Model walki jest bardzo dobry i dobrze komponuje się z systemem ruchu. Akito nie jest przykuty do podłogi demonicznymi łańcuchami i może wspinać się na niższe przeszkody i ślizgać się po dachach obszaru Shibuya. Choć wspinaczka bywa drewniana i nie wszystkie ruchy postaci są odpowiednio rejestrowane, na szczęście nie ma tu szczególnego rozczarowania.

W Ghostwire: Tokyo jest za czym walczyć i ścigać. Demony uzbrojone w parasolki bez twarzy, latające ghule, długowłose gnomy i inne przykrości, których The Evil Within nie wstydziłoby się entuzjastów o Shibuyi. Istnieją nawet walki z bossami i wszystkie są całkiem przyjemne, z wyjątkiem jednej, która zmusza cię do skradania się w ciasnym miejscu i tym samym zrujnowania tempa gry.

Krety wielu typów

Wspomniałem już, że jest to trochę inne niż zwykła strzelanka, ale nie wynika to tylko z braku broni. Ghostwire: Tokio ma również, ku mojej radości, nasiona wciągających gier symulacyjnych, takich jak Prey, Dishonored czy Deus Ex. Jest też przeciętny system pompowania, dość prymitywny sprzęt i otwarty świat. I zgadnij co? Żaden z tych elementów, łącznie ze skradaniem się i prostym modelem wspinaczkowym, nie ma w pełni satysfakcjonującej głębokości. Poważnie – to wszystko jest w grze, ale może nie. Dotyczy to nie tylko poszczególnych mechanik, ale także większych elementów gry.

Odniosłem wrażenie, że Tango Gameworks zbyt mocno zainteresowało się sprzedażą starych gier Ubisoftu i chciało pójść w ślady Francuzów w ich nowej grze. Otwarty świat jest zaśmiecony znacznikami i wypełniony mnóstwem nieciekawych przedmiotów kolekcjonerskich, takich jak duchy, których kolekcjonowanie gwarantuje zastrzyk pieniędzy i punktów doświadczenia, ale poza tym niczego nie wnosi do gry. Szczytem Ubisoptosis jest jednak Brama Torii, którą musimy odblokować, aby wejść do nowego obszaru zablokowanego przez śmiertelną mgłę – to te przeklęte bramy bezustannie wydłużają grę.

Narzekam i narzekam, ale i tak dobrze się bawiłem. Oczywiście nie jest to bardzo udana produkcja pod względem rozgrywki, ale jej mankamenty można przełknąć i nie pozostawić sobie w gardle. Ghostwire: Tokio popełnia kilka grzechów, ale wiele z nich mogę wybaczyć, ponieważ udało mi się wybić w tej grze.

Klimat nowej generacji.

Virtual Shibuya wygląda szalenie i pokazuje, że w nowej konsoli Sony jest moc. Świat Ghostwire jest eksplorowany z ciekawością w głowie i wyłupiastymi oczami, a najsłodsze zakamarki niemal ciągną gracza za rękę i proszą o zatrzymanie się i skorzystanie z trybu fotograficznego.

Siła wizualnej strony Ghostwire: Tokyo tkwi nie tylko w samej grafice, ale także w stronie artystycznej. Projektowanie potworów i niektórych lokacji to arcydzieło. To pierwsza gra od czasów Cyberpunka 2077, która sprawiła mi wiele przyjemności podczas beztroskich i niespiesznych spacerów po zalanych deszczem ulicach wirtualnego miasta.

Gra oczywiście nie stroni od nawiązań do kultury japońskiej i myślę, że nie odstraszą one od siebie graczy, którzy nie są w drodze do krainy kwitnącej wiśni. Oprawa sprzyja przedstawieniu ciekawostek na temat Japonii – chciałoby się powiedzieć, że Ghostwire: Tokyo to momentami swoista lekcja japońskiej kultury, która zaskakująco dobrze wpisuje się w historię samej gry i nie nudzi.

Wszystko to sprawia, że ​​nowy produkt Tango Gameworks jest niesamowicie klimatyczną grą. Nawet jeśli rozgrywka momentami mi się nie podobała, nie chciałem opuszczać nawiedzonej Shibuyi, bo zwykłe chłonięcie atmosfery i odkrywanie nowych smaków skutecznie zastępowało sprowadzanie demonów i ratowanie świata. Drobne szczegóły w postaci możliwości głaskania zwierząt spacerujących po ulicach czy opowieści zwykłych mieszkańców Tokio rozsianych po mieście dodatkowo podsycają ogień pod wielkim, klimatycznym kotłem.

Ghostwire: Tokio nie będzie dla wszystkich

Zanim zdecydujesz się na zakup najnowszej produkcji od twórców The Evil Within, zadaj sobie pytanie, czego od niej chcesz. Szukaj wciągającej i wyjątkowej rozgrywki gdzie indziej. Tu też nie ma dobrej historii. Jeśli jednak oczekujesz klimatycznego, orzeźwiającego i bardzo miłego dla oka i ucha wrażenia, to moim zdaniem jest to gra, do której warto dążyć. W przeciwnym razie albo się znudzisz, albo zapomnisz o tytule kilka dni po obejrzeniu napisów końcowych. Uważam jednak, że jest to produkcja warta zagrania. Można poczuć ogrom serca zainwestowanego w projekt, ale też powietrze pachnie niepotrzebnym podążaniem za trendami, coraz mniej lubianymi przez graczy.

Ghostwire: Tokio - grafika

Ghostwire: Tokio

Może być super i jest dobrze

Oczekujesz mocnej fabuły i świetnej rozgrywki? Lepiej zagraj w coś innego. Jeśli jednak przymkniesz oko na przeciętną rozgrywkę i niezbyt wciągającą fabułę, otrzymasz fantastyczny świat pełen tajemnic do odkrycia i pięknych miejsc do odwiedzenia.


3,5



plusy

  • Klimat jest gęsty jak nawiedzana mgła Shibuya
  • Zabawny i orzeźwiający model walki
  • Bardzo dobra oprawa audiowizualna
  • Zadowalająca ilość treści
  • Projekty przeciwników

Minusy

  • Niewyraźna, nieciekawa fabuła
  • Model ruchu postaci pozostawia wiele do życzenia
  • Główny wątek jest sztucznie wydłużony
  • Jedna z walk z bossami wyróżnia się na tle pozostałych
  • Wiele blokad

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *