5 zawodników, którzy nie mogą sobie pozwolić na przegraną na UFC 299
UFC 299 odbędzie się w najbliższy weekend i będzie pełne największych gwiazd biorących udział w wielkich walkach.
Ze względu na napięty charakter UFC 299 i wielkie walki, które mają się odbyć, na niektórych zawodników w akcji będzie wywierana ogromna presja.
W rzeczywistości można argumentować, że garstka z nich po prostu nie może sobie pozwolić na nic innego jak zwycięstwo, kiedy wejdą do oktagonu w ten weekend.
Oto pięciu zawodników, którzy nie mogą sobie pozwolić na przegraną na UFC 299 .
#5. Curtis Blaydes – waga ciężka UFC
Jednym z zawodników, na którego barkach ciąży duża presja przed galą UFC 299 w ten weekend, jest zawodnik wagi ciężkiej Curtis Blaydes .
Kiedyś uważany za „kolejną wielką rzecz” w wadze ciężkiej, „Razor” nadal zajmuje 5. miejsce w rankingach i nadal jest jednym z najniebezpieczniejszych zawodników w tej dywizji.
Jednak postrzegany jako nudny styl walki i skłonność do ponoszenia porażek przez nokaut z ciężkimi zawodnikami zawsze trzymały go z dala od walki o tytuł – i często sprawiały, że Dana White miał także złe notowania.
Teraz, gdy ma 33 lata, trudno już nazwać Blaydesa przyszłym pretendentem i można stwierdzić, że został przyćmiony przez młodsze talenty, takie jak tymczasowy posiadacz tytułu Tom Aspinall i jego rywal z weekendu, Jailton Almeida.
Potężny zapaśnik nigdy nie przegrał dwóch walk z rzędu w oktagonie, ale biorąc pod uwagę porażkę z Siergiejem Pawłowiczem, jeśli w ten weekend przegra z „Malhadinho”, jego przyszłość w UFC może stanąć pod znakiem zapytania.
Realistycznie rzecz biorąc, prawdopodobnie nie powinien być zwalniany, ponieważ nadal jest bardzo realnym pretendentem do wagi ciężkiej, ale biorąc pod uwagę, że awans w tej chwili znacznie wyprzedza jego konkurentów, a Blaydesa często określa się jako nudnego, nie byłoby to niespodzianką.
Dlatego też, jeśli „Razor” chce pozostać tam, gdzie jest, prawdopodobnie musi w ten weekend imponująco wygrać.
#4. Michael „Venom” Page – waga półśrednia UFC
Na każdego zawodnika debiutującego w UFC wywierana jest duża presja, ale presja ta staje się jeszcze większa, jeśli debiutant dołącza do organizacji z dużą reputacją wynikającą z konkurencyjnej organizacji.
Tak właśnie było w przypadku byłej gwiazdy Bellatora, Michaela „Venoma” Page’a w ten weekend. Chociaż Page nigdy nie zdobył tytułu w Bellatorze, przez lata był powszechnie uznawany za jedną z czołowych gwiazd Bellatora.
Dlatego jego przejście do UFC – nawet w wieku 36 lat – jest wielkim wydarzeniem. Realistycznie rzecz biorąc, to jego ostatnia szansa na zdobycie szczytu góry MMA, co samo w sobie zwiększa presję.
Jednak tym, co sprawia, że jego walka z Kevinem Hollandem w ten weekend jest jeszcze bardziej obarczona stawką, jest fakt, że w trakcie swojej kariery „Venom” był często oskarżany o to, że głównie podjadał pokonanych wrogów.
Jeśli będzie walczył z Holandią, kibice, którzy w przeszłości uważali go za oszusta, mogą mieć większą kłótnię, a jego kariera w oktagonie może natychmiast stanąć w gruzach.
Dlatego Page musi wygrać w ten weekend, a jeśli tego nie zrobi, będzie potrzebował znakomitego występu w przegranej, aby utrzymać dynamikę.
#3. Dustin Poirier – UFC w wadze lekkiej
Dustin Poirier przyzwyczaił się przez ostatnie kilka lat walczyć wyłącznie w największych możliwych walkach.
„Diament” brał udział w głównych starciach z największymi gwiazdami UFC, w tym z Conorem McGregorem i Khabibem Nurmagomedowem, a także mierzył się z Maxem Hollowayem, Charlesem Oliveirą i Justinem Gaethje w walkach o tytuł.
Można jednak argumentować, że weekendowa walka z Benoitem Saint Denisem będzie najbardziej kluczową dla jego kariery od dłuższego czasu.
Poirier przegrał z Khabibem, Oliveirą i Gaethje, ale cała trójka udowodniła, że ma talent na najwyższym poziomie. Z drugiej strony Saint Denis to wschodzący zawodnik, który jeszcze nie sprawdził się na tym poziomie.
Oczywiście tak wielkie nazwisko jak Poirier prawdopodobnie nie straci swojego miejsca w składzie UFC, jeśli przegra w ten weekend z „God of War”.
Jednak może być postrzegany jako zawodnik, którego najlepsze dni ma już za sobą i szanse na jego udział w kolejnych walkach o duże pieniądze mogą zniknąć. Równie dobrze mógłby zostać zdegradowany do roli wysokiej klasy bramkarza.
Jeśli jednak „Diamentowi” uda się pokonać Saint Denisa, utrzyma impet i może w przyszłości znaleźć się w kolejce do walki z mistrzem wagi lekkiej Islamem Machaczewem.
Krótko mówiąc, jest to walka, której nie może przegrać.
#2. Petr Yan – były mistrz UFC w wadze koguciej
Trudno w to uwierzyć, ale minęły już ponad dwa lata, odkąd były mistrz UFC w wadze koguciej Petr Yan wygrał walkę w oktagonie.
To zwycięstwo, które odniosło zwycięstwo nad Corym Sandhagenem w pięciorundowym thrillerze, jest także jedynym zwycięstwem Yana w jego ostatnich pięciu walkach. Każdy, kto przegrywa tak wiele walk w krótkim czasie, powinien prawdopodobnie martwić się o swoją przyszłość w UFC – więc czy „No Mercy” się skończyło?
To uczciwe pytanie. Z jednej strony aura niepokonania, która kiedyś otaczała Rosjanina, teraz całkowicie zniknęła, szczególnie po tym, jak widzieliśmy go praktycznie pokonanego przez Meraba Dvalishvili w jego ostatniej walce.
Z drugiej jednak strony nie powinno być wstydu przegrać z Dvalishvilim, Aljamainem Sterlingiem i Seanem O’Malleyem, którzy są obecnie prawdopodobnie trzema najlepszymi zawodnikami kategorii 135 funtów na świecie. A co ważniejsze, przy różnych sędziach Yan mógłby pokonać tę dwójkę.
Jeśli jednak w ten weekend przegra z Song Yadongiem, narracja może się zmienić. „Kung Fu Kid” to silny wojownik, ale nie jest jeszcze uważany za elitarnego i faktycznie przegrał z Sandhagenem w 2022 roku.
Zasadniczo chiński zawodnik to rodzaj talentu, który Yan powinien być w stanie pokonać, jeśli nadal będzie na poziomie z 2020 roku, więc jeśli przegra, trudno będzie go w ogóle traktować poważnie jako największego talentu nie więcej.
Biorąc to pod uwagę, nie może sobie pozwolić na porażkę w ten weekend.
#1. Sean O’Malley – mistrz UFC w wadze koguciej
Legendarny były mistrz UFC w wadze półśredniej Matt Hughes zażartował kiedyś, że bycie prawdziwym mistrzem nie polega na zdobyciu pasa, ale na jego obronie. Trzeba przyznać, że miał bardzo słuszną rację.
Właśnie dlatego mistrzowie tacy jak Hughes, Georges St-Pierre i Jon Jones są powszechnie uważani za legendy, podczas gdy zawodnicy, którym nie udało się obronić swoich tytułów, są często postrzegani jako przebłyski na patelni.
W ten weekend powinniśmy zobaczyć, w którą stronę pójdzie obecny król wagi koguciej Sean O’Malley .
„Sugar” zdobył koronę, znokautując Aljamaina Sterlinga zeszłego lata jednym z najlepszych wyników w 2023 roku i od tego czasu zajmuje pozycję jednego z chłopaków z plakatów UFC.
Jednak nadal istnieją pewne pytania, czy O’Malley jest tak dobry, jak chciałby opisywać, zwłaszcza że wielu fanów uważało, że przegrał z Petrem Yanem w walce w 2022 roku i otrzymało decyzję o podarowaniu.
W najbliższy weekend „Sugar” po raz pierwszy podejmie próbę obrony tytułu w walce z Marlonem Verą. „Chito” nie jest oficjalnym głównym pretendentem – w oczach niektórych to kolejna czarna plama przeciwko O’Malleyowi – ale ma na swoim koncie zwycięstwo nad mistrzem z 2020 roku.
Dlatego też, jeśli Ekwadorczyk powtórzy wyczyn i powali „Sugar”, z pewnością da to niedowiarkom O’Malleya mnóstwo amunicji, a część zapewne uzna go za oszusta.
Gdyby tak się stało, pomimo całej jego charyzmy, talentu i gwiazdorskiego charakteru, jego kariera byłaby trudna do odzyskania w pełni.
Jeśli jednak wygrasz, rozmowa skupi się wokół początku potencjalnie epickiego panowania nad tytułem, które może zmienić go w legendę UFC.
Mając to na uwadze, nikt nie ma w ten weekend tyle do stracenia co „Sugar”, co oznacza, że nie może sobie pozwolić na porażkę.
Dodaj komentarz